Nieuchwytna droga nauki do pomiaru szczęścia człowieka: „Nie ma w 100% niezawodnych metod”

Są obszary, w których nauka nie ma innego wyjścia, jak tylko podjąć ryzyko. Naukowcy, którzy odważą się zgłębić te skomplikowane obszary, muszą zmierzyć się z subiektywnymi, niejednoznacznymi i etycznie drażliwymi aspektami obiektów swoich badań. Analiza ludzkiego szczęścia jest jednym z takich niejednoznacznych obszarów. Przez prawie stulecie naukowcy próbowali, nie osiągając porozumienia, definiować, obserwować i mierzyć dobrobyt i rozwój społeczeństwa, stosując w tym celu rygorystyczne metody naukowe. Ale jak? W jaki sposób można zorganizować, ustrukturyzować i usystematyzować wymiar tak nieuchwytny i podlegający zmianom, jak szczęście? Po dziesięcioleciach rozmyślań nad tym pytaniem niektórzy eksperci zaczynają formułować coś, co może przypominać odpowiedź.
„Nie ma w 100% niezawodnych metod pomiaru szczęścia” – ostrzega Alejandro Cencerrado, analityk z Kopenhaskiego Instytutu Szczęścia , jednego z tych ośrodków badawczych, które poświęcają swoją wiedzę badaniu przyczyn, dla których niektóre społeczeństwa są szczęśliwsze od innych, a także temu, jakie są tego przyczyny i skutki . „To jest subiektywne i zawsze takie będzie” – dodaje. W obliczu takiej sytuacji badacze tacy jak Cencerrado zdecydowali się na najprostszą i najtrudniejszą opcję ze wszystkich: bezpośrednie zapytanie ludzi o ich odczucia.
Analityk wyjaśnia to w ten sposób: „Jeśli zapytam cię, jak bardzo byłeś szczęśliwy dzisiaj w skali od 0 do 10, możesz mi dać całkiem niezły pomysł. Ta metoda ma swoje wady, ponieważ jeśli powiesz mi, że twój dzień był na siedem, nigdy nie będę wiedział, czy to samo co siedem dla mnie. Ale jeśli zapytasz tysiące i tysiące ludzi, dojdziesz do wniosków, które są bardzo przydatne”.
Stosując tę metodę, różne instytuty na całym świecie doszły do podobnego wniosku: zdecydowana większość ludzi rozumie szczęście w sposób wielowymiarowy. Aby zrozumieć, dlaczego jest to coś nowego, musimy cofnąć się nieco do historii.
Jednym z pierwszych, który mówił o szczęściu, był Arystoteles i jego koncepcja eudajmonii , którą można przetłumaczyć jako „dobre życie”. Jest to idea odwołująca się do osobistego spełnienia poprzez cnotę, kontemplację i środki materialne służące jego podtrzymaniu. „Mam na myśli, że była to dość kompleksowa wizja szczęścia” – mówi Tyler VanderWeele, dyrektor Programu Rozwoju Człowieka na Uniwersytecie Harvarda. Wizja ta przetrwała w różnych formach na przestrzeni dziejów. Na przykład Tomasz z Akwinu definiował szczęście jako całkowite zadowolenie. „Coś, co byłoby możliwe tylko wtedy, gdyby wszystkie aspekty życia były w porządku” – zauważa VanderWeele.
Sytuacja pogorszyła się po rewolucji przemysłowej, kiedy podjęto pierwsze, mniej lub bardziej poważne próby zmierzenia poziomu szczęścia. „Na początku naszym celem było osiągnięcie tego celu za pomocą obiektywnych wskaźników ilościowych” – mówi Víctor Raúl López Ruiz, koordynator Obserwatorium Wartości Niematerialnych i Jakości Życia na Uniwersytecie Kastylii-La Manchy. Wzrost PKB, kryminalizacja, zatrudnienie i średnia długość życia stały się danymi, na podstawie których oceniano, czy społeczeństwo jest szczęśliwe, czy nie.
Tak narodził się tzw. „paradoks Easterlina”, zgodnie z którym ekonomista Richard Easterlin twierdził, że choć zwiększenie dochodu per capita kraju może poprawić jakość życia jego mieszkańców, nie oznacza to koniecznie, że będą oni bardziej zadowoleni ze swojego życia . Krótko mówiąc, w znanym powiedzeniu, że pieniądze szczęścia nie dają, wydaje się być ziarno prawdy.
Począwszy od lat 80. XX wieku, badacze tacy jak Ed Diene zaczęli stopniowo ujmuje pojęcie szczęścia w naukowy sposób, oddzielając je od jego definicji pojęciowej, filozoficznej i duchowej. „Stare wskaźniki zostały zastąpione bardziej zaawansowanymi, bardziej złożonymi i subiektywnymi pomiarami” – mówi López Ruiz.
Ta zmiana, jak twierdzi Cencerrado, ma bardzo konkretne wyjaśnienie: „Kiedy nasi dziadkowie chcieli być szczęśliwi, wiedzieli dokładnie, gdzie szukać swojego szczęścia. Na przykład, osiągając pewną stabilność ekonomiczną lub społeczną. Wtedy zaczęliśmy mieć wszystko, o czym marzyły poprzednie pokolenia, ale nadal czuliśmy się niespokojni, puści i znudzeni”. Pojęcie szczęścia zaczęło się zmieniać, a wraz z nim sposoby jego mierzenia.
To nie tylko kwestia pieniędzy„Dziś, w przeciwieństwie do czasów, gdy zaczęto je mierzyć, szczęście bada się w wielu wymiarach, przy uwzględnieniu kilku grup zmiennych” – wyjaśnia López Ruiz. Każda instytucja opracowała swoją własną metodę. Przykładowo Intangibles and Quality of Life Observatory tworzy profil osobisty, mieszkaniowy i zawodowy każdej ankietowanej osoby na podstawie 40 zmiennych. Czynniki te biorą pod uwagę wszystko, począwszy od ogólnego poziomu zadowolenia z życia, przez zaufanie do sąsiadów, ilość terenów zielonych w okolicy, po poziom zadowolenia ze swojej pracy. Ekspert dodaje, że „teraz musimy nie tylko mierzyć rozwój gospodarczy, ale także uwzględniać inne aspekty człowieczeństwa, które przyczyniają się do lepszej jakości życia w społeczeństwie. Nie chodzi tylko o to, czy w mieście, w którym mieszkasz, jest mniej napadów, ale także o to, czy pracujesz w dziedzinie, którą studiowałeś, czy czujesz się spełniony lub czy dzielisz relacje ze swoją rodziną”.
Metody nauk społecznych i ekonomicznych rozwinęły się do tego stopnia, że obecnie umożliwiają syntezę wszystkich tych niematerialnych i subiektywnych elementów w jeden lub więcej wskaźników, co nadało badaniom nad szczęściem i dobrostanem nowe niuanse. Chociaż VanderWeele z Harvardu — który używa mierników z przedziałem od 12 do 54 zmiennych i właśnie opublikował raport ze swoimi wstępnymi wynikami w czasopiśmie Nature — przyznaje, że badacze pracujący nad tymi tematami „muszą zaakceptować, że nigdy nie da się ich zmierzyć idealnie, a zatem każdy taki pomiar będzie częściowy”.
Kluczem, oprócz rozszerzenia zakresu zmiennych, jest wykorzystanie nowych narzędzi do analizy danych, aby przetworzyć duże ilości informacji pochodzących od setek tysięcy, a najlepiej milionów ludzi. „To jest zawsze nasze największe wyzwanie” – mówi López Ruiz. Im większa liczba respondentów weźmie udział w badaniach, tym bardziej wiarygodne będą wyniki i tym większe prawdopodobieństwo, że uda się wyciągnąć bardziej szczegółowe wnioski na temat tego, czym jest zbiorowe szczęście społeczne i jak ono działa.
Jednak mimo wszystkich niedokładności dane mają znaczenie. „Pomiar szczęścia powinien być odpowiedzialnością państwa” – twierdzi Cencerrado. I dodaje: „Jeśli nazwiemy siebie państwem opiekuńczym , musimy zapytać ludzi, czy naprawdę czują się dobrze”. Zdaniem ekspertów, kwestie te traktowane są coraz poważniej, jednak w procesie podejmowania decyzji odgrywają nadal drugorzędną rolę. „Ruch naukowy na rzecz dobrego samopoczucia i rozwoju ma jeszcze wiele do zrobienia, aby zapewnić, że jego podejście zostanie wyraźnie zintegrowane z polityką publiczną” – mówi VanderWeele.
„To, co mierzymy jako naukowcy, rzeczywiście wpływa na to, co dyskutujemy jako społeczeństwo, co badamy, co wiemy, co chcemy osiągnąć i jaką politykę wdrażamy, aby te cele osiągnąć” – dodaje badacz.
EL PAÍS